kicek pisze:Musimy tez pamietac ze tylko pierwsza grupa pilotow to byli ochotnicy , potem ich po prostu wyznaczano. Co innego szalomy ideowiec chcacy poswiecic zycie a co innego czlowiek zmuszony do tego.
Witam!
Jako że to mój pierwszy post na forum, chciałbym się przywitać najpierw. Więc witam wszystkich
A teraz do rzeczy. Nie zgodziłbym się, że "samobójców" w późniejszym okresie wyznaczano w sensie "naszego" rozumienia. Oni nadal byli ochotnikami, z tego co się orientuje powojenne badania wykazały, że piloci-samobójcy w żaden sposób nie byli zmuszani przez swoich dowódców. Można jedynie uznać, że byli zmuszani przez nazwijmy to "klimat kamikaze" - każdy kto odmówił był uważany za tchórza, pozbawionego honoru. Młodzi piloci zostawali kamikaze, gdyż uważali że to jedyna droga do uratowania ich ojczyzny i rodzin co bardzo umiejętnie podsycała i wykorzystywała japońska propaganda.
kicek pisze:prfoblem w tym ze mysliwcow to oni juz nie mieli tzn. dobrze wyszkolonych.
z drogirj strony probowali wszystkiego, kamikaze, kaiteny, motorowki wybuchowe, a nawet zespoly nurkow majace atakowac amfibie przy brzegach Japonii
To fakt, pilotów wyszkolonych to oni pod koniec wojny nie mieli już, co paradoksalnie było efektem zbyt elitarnego szkolenia przed wojną. Co do efektów użycia Kaitenów, Motorówek (Shinyo) i nurków (Fukuryu) a także latających bomb "okha" (nazywane także "Jinrai"a w kodzie alianckim jak wcześniej wspomniano - "Baka") to były one raczej mizerne.
Kamikaze losów wojny zmienić w stanie nie było, bo i nie mogło. Amerykański potencjał wojenny był po prostu zbyt potężny, a możliwość szybkiego uzupełnienia sprzętu i ludzi powodowała, że nawet duże straty w sprzęcie nie mogły zahamować marszu amerykanów, mogłyby jedynie ten marsz mniej lub bardziej spowolnić. Chyba że kamikaze miałoby ok. 80-90% skuteczność co jest oczywiście iluzją. Kamikaze doskonale sprawdziło się jako broń psychologiczna, początkowo paraliżując aliantów, jednak szybka adaptacja amerykanów do nowych warunków (zmiana taktyki Zespołów operacyjnych, zwiększenie liczby dział przeciwlotniczych i ilości myśliwców) poważnie ograniczyła straty. Nierozstrzygniętą kwestią jest jeszcze "kamikaze lądowe", które pewnie pojawiło by się gdyby amerykanie wylądowali w Japonii, co obawiam mogło by się skończyć nawet częściową eksterminacją narodu.
Neo pisze:Chodzi mi o to że sam pomysł nie był wcale taki karkołomny tylko brakło środków technicznych do jego skutecznej realizacji gdyby udało się stworzyć coś w rodzaju załogowego pocisku przeciw okrętowego to można by tym nawet wygrać wojnę ale to co robili Japończycy to był tylko akt desperacji skazany na porażkę
.
Tu się zgodzę, aczkolwiek to czy byliby tym w stanie wygrać wojnę jest mocno dyskusyjne.
Kelly pisze:Nie tyle chodzi o wygranie, co o umożliwienie Japończykom zawarcie pokoju bez przyjęcia całkowitej kapitulacji. Powiedzmy sobie tak, mamy Leyte. Kurita zamiast wycofać się po walce z lotniskowcami eskortowymi Sparague'a wysyła je na dno, potem natomiast wysyła całą flotę transportową odcinając amerykańskie wojska od dostaw na jakiś czas. Wtedy atakują kamikaze na idącą flotę Halseya. Gdyby tak, powiedzmy, udało im się coś mocniejszego podtopić, czy Amerykanie nie poszliby na jakiś ustępstwa? Gdyby wtedy Japończycy zaproponowali kapitulację, ale za cenę nienaruszalności kraju, czy Amerykanie by się zgodzili?
Ja zadam inne pytanie. Czy gdyby Japończykom udało się zatopić kilka lotniskowców, pancerników itd. to czy zaproponowali by pokój amerykanom? Ja sądzę, że byłoby dokładnie odwrotnie - jeszcze mocniej uwierzyliby w to, że są w stanie wygrać wojnę. Odrębną kwestią jest zgoda Amerykanów na kapitulację, bez nienaruszalności terytorium Japonii - moim zdaniem nie poszliby na to.
Pozdrawiam