Seria SH chyba już na zawsze pozostanie najstraszniejszym horrorem w historii gier. Widząc pierwszą część wypowiedziałem do kolegi słowa, że "tylko ktoś maksymalnie poryty mógł zrobić taką grę". I faktycznie patrząc na pomysły, które Konami zaserwowało w czterech kolejnych odsłonach Cichego Wzgórza, ciężko doszukać się jakiejkolwiek normalności czy poczytalności umysłowej autorów. Innymi słowy Silent Hill jest dla mnie jedną wielką schizą. Tak wielką, że brakuje słów. Porównując go z serią Resident Evil (może poza RE 4) możemy porównywać jedynie sposób patrzenia na akcję z perspektywy trzeciej osoby. Ktoś gdzieś kiedyś napisał, że choć obie gry należą do gatunku survival horror, to Resident Evil jest survivalem, a Silent Hill to horror. I w pełni się z tym zgadzam. Zamiast masowej rzeźni nieumarłych, w SH mamy do czynienia z masowym poczuciem niepokoju, gdyż nie wiemy, co czai się za rogiem.
W ubiegłym roku premierę miała ekranizacja gry. Jako, że ekranizacje gier zwykle wychodzą marnie, film "Silent Hill" można uznać za produkcję udaną. Momentami nawet straszną. Nie jest to z pewnością wybitne kino, jednak fanom gry polecam.
Vivi pisze:Myślę, że Silent Hill można porównać np. do filmu The ring - tam też nie mamy co kilka minut różnych potworów ale właśnie panuje ten klimat grozy i niepewności.
Można porównać do amerykańskiej wersji Ringu, ponieważ akcja dzieje się w USA.
Mimo, że zarówno Silent Hill jak i Resident Evil są grami japońskimi, prezentują się one, ze względu na umiejscowienie akcji, "po amerykańsku". Miłośnikom azjatyckiego kina grozy z całego serca polecić mogę trzecią, nieco mniej znaną, serię horrorów Project Zero (poza Europą gry noszą nazwę Fatal Frame). Gry te są już w pełni zjaponizowane pod względem designu i zastosowanych w nich patentów, a straszą niemniej niż seria SH i RE.
Wróciłem.